czwartek, 1 grudnia 2011

Kraj Kolumba

Dominikana - kraj Kolumba.
O pobycie na dominikanie dowiedziałem się jeszcze będąc w Wenezueli. Wrócilłem do Warszawy na 1,5 tygodnia i po miłym powrocie do naszego kochanej zimy wylot na Dominikanę. W międzyczasie jednodniowy pobyt w Islandii, popołudniowe zwiedzanie Rejkiawiku, między innymi anielsko-boskiej opery w Rejkiawiku Harp’y a wieczorem niesamowita kąpiel w Blue Lagoon - gorących źródłach obok największej elektrowni geotermalnej na świecie!

Na Karaiby do Punta Cany przylecieliśmy w piątkowy nocny poranek. Była godzina 5.00 gdy wylądowaliśmy na tamtejszym lotnisku. Trzy pierwsze dni spędzilśmy na błogim wylegiwaniu się na balkonie lub plaży, czytaniu przewodników, zakupach ,robieniu zdjęć i odpoczywaniu.

DSCF3470-2011-12-2-07-06.jpg

DSCF3529-2011-12-2-07-06.jpg

DSCF3482-2011-12-2-07-06.jpg

Początkowy plan zakładał wyjazd w sobotę do Santo Domingo przez Higuey z Punta Cany. Bez problemów zebraniu potrzebnych informacji o odjazdach busów, przesiadkach. Chciałem się zatrzymać w Santo w hotelu Europa. Nie mogłem rezerwować hotelu przez internet bo moje plany zbyt często się zmieniały. Stary bardzo stylowy, choć skromny hotel znajdujący się w dzielnicy kolonialnej. Niesamowity taras na ostatnim piętrze oraz piękne balustrady balkonów. Jeden z najpiękniejszych hoteli w Santo Domingo. Gdy tam dotarłem rzeczywistość przeszła moje najśmielsze oczekiwania.
DSCF3467-2011-12-2-07-06.jpg

DSCF3522-2011-12-2-07-06.jpg

W sobotę niestety z mojego lenistwa nigdzie nie pojechałem ;) Przesunąłem datę wyjazdu na niedzielę. Uzgodniłem z resztą załogi ,że wyjeżdżam obiecałem dać sygnał gdy tylko dojadę.

W międzyczasie wybraliśmy się ze znajomymi na zakupy do pobliskiej wioski. Mały bazarek kilkanaście chatek przerobionych na stragany i wszędzie można znaleźć podobne artykuły. Podobne torebki, podobne żółwie, podobne obrazy. Najśmieszniejsi są sprzedający którzy za towary naprawdę nie warte wiele żądają bardzo wysokie ceny. Liczą ,że znajdą łosia który coś kupi ;)

DSCF3539-2011-12-2-07-06.jpg

DSCF3543-2011-12-2-07-06.jpg

Na poniższym zdjęciu moi dwaj ulubieńcy z całej Punta Cany. Ich tekstów nie sposób powtórzyć ale poniższe zdjęcie chyba ilustruje choć w namiastce ich sposób sprzedaży - na przyjaciela. Chipi Chipi bro!
DSCF3549-2011-12-2-07-06.jpg

Przed wylotem do Wenezueli zadzwoniłem do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, jakie warunki panują w Dominikanie. Czy jest tam bezpiecznie? Byłem zapewniany że wszystko będzie w porządku i mogę spać spokojnie. Nic nie zapowiadało tego co się wydarzy....

Nastał dzień wyjazdu, niedziela godzina 6 rano. Szybka pobudka, poranny prysznic, szybkie pakowanko, śniadanie i w drogę. Bus jadący do Higuey miał przystanek pod naszym hotelem. Wsiadając do niego zaczynało padać. Gdy ruszyliśmy lało jak z cebra. Zatrzymywaliśmy się tak gdzie pasażerowie czekali na nasz przyjazd. Obsługa autobusu to kierowca i pomocnik. Kierowca kierował autobusem a pomocnik- naganiacz wyglądał klientów przez otwarte drzwi. Gdy kogoś zauważył krzyczał do kierowcy żeby się zatrzymał. Należność za przejazd pomocnik zbierał po ostatnim przystanku gdy bus był pełny. Dzięki temu spokojnie mógł zebrać pieniądze i nikogo nie ominąć. Dojeżdżamy do Higuey po mniej więcej 1,5 godzinie jazdy i 45 przystankach po drodze. Jednym z ciekawszych zjawisk marketingowych jest sposób szukania pasażerów przez obsługę autobusu. Przesiadka w Higuey trwa parę minut, wystarczy przejść przez ulicę i stanąć :) parę sekund później zostajemy oblepieni krzyczącymi coś ludźmi i znajdziemy właściwy autobus.
Deszcz przestaje padać po wyjeździe z Higuey. Drogi są w tragicznym stanie. Ciągle latam podłoga-sufit, sufit-podłoga, podłoga-sufit i tak w kółko. Droga do Santo Domingo trwa około 4 godzin. Krajobrazy się zmieniają. Od wyjazdu z Higuey przypominającego Kenie, po przez pola z uprawami trzciny cukrowej, po małe Miami. Dojeżdżamy. Jest parę minut po 11. Mijamy wielkie skrzyżowania, wjeżdżamy nad płynącą przez Santo Domingo rzekę Rio Ozana. Pytam się jak dojechać do Zona Colonial - dzielnica kolonialna. Jedyne miejsce stosunkowo bezpieczne a także ciekawe. Wpisane na listę UNESCO - Światowego Dziedzictwa Kulturowego po to aby ochronić to miejsce od zniszczenia. Pomocnik kierowcy doradza mi wysiąść na kolejnym przystanku. Autobus zatrzymuje się parę skrzyżowań dalej. Na środku ulicy. Drzwi się otwierają a ja wyskakuje. Oglądam się dookoła i nie wiem co zabardzo zrobić. Gdzie iść. Dochodzę do głównej ulicy ale jest to decyzja gorsza od przejścia z deszczu pod rynnę. Obraz jaki mi się ukazuje, ogromna ulica z wielkim pomostem w tle, dziesiątki małych skuterów i stragany. Przechodzę pomiędzy straganami, podchodzę do małego chłopczyka z pytaniem, gdzie jestem. Pokazuje mi paluszkiem na mapie. Zupełnie inne miejsce niż pomocnik kierowcy 10 minut temu. Uśmiecham się do chłopca i mam chęć zrobić mu zdjęcie ale aparat leży schowany na dnie przewieszonej przez moje lewe ramię czarnej torby. Trzymając małą mapkę z przewodnika jak wybawienie. Omijam stragany i skręcam w boczną uliczkę. Staje zadając sobie pytanie, jak tam dojechać. Może taksówką? Niestety żaden z samochodów to nie taksówka. Próbuje odszukać przydatne informacje w przewodniku. Słysze klakson podjeżdżającego samochodu. Kątem oka widzę że jest to bus. Kierowca wraz z asystentem wymachują rękami jednocześnie krzycząc ( w dominikanie krzyk - najbardziej skuteczny środek perswazji) zapraszając do środka. Próbuje odmówić. Bezskutecznie. Im bardziej odmawiam tym, bardziej nalegają. Nie mając wyboru wsiadam. Kierowca z uśmiechem od ucha do ucha zaprasza mnie na przednie siedzenie. Obok kierowcy. Zwykle siedzi tam pomocnik gdy odległość między przystankami jest wystarczająco długa. Wyjmuje aparat i robię pierwsze zdjęcia. Pierwsze ujęcia z Santo Domingo. Mijamy domy, samochody a ja się zastanawiam gdzie ja jestem. Może to Haiti?
Przejeżdżamy przez robotnicze dzielnice. Przelatuje mi myśl czy aby na pewno kierowca ma dobre zamiary i nie chcą mnie porwać. Oglądam się za siebie. Widze małe dzieciaczki bawiące się na kolanach mamy. Jedno trzyma w plastikowym woreczku pare mandarynek, drugie mały plastikowy woreczek z wodą. Za nimi siedzi para uczniów i starszy człowiek. Spoglądam na kierowce i jego koleżkę. Mogę przestać wierzyć w historię „oni chcą mnie porwać”. Wszystko dookoła wydaje się normalne. Pojawia się uśmiech na mojej twarzy i wtedy parę sekund później skręcamy w jedną z głównych ulic Zona Colonial. Kierowca wskazuje palcem na park ogrodzony metalowym płotem. „To jest Zona Colonial”. Zatrzymujemy się pare metrów dalej.
Na metalowym płocie parku wiszą portrety najbardziej zasłużonych dla dominikany. Wojskowych, cywilów, kapłanów. Paręset metrów dalej, nie wiedząc gdzie iść podchodzę do żołnierzy strzegących turystów. Pytam się w którym kierunku mam się udać pokazując jednocześnie małą żółtą karteczkę z napisem Hotel Europa, Calle Arzobispo Merino I Calle Emiliano Terjera, www.antiquohoteleuropa.com. Jest ich czwórka. Przekazują sobie nawzajem małą przewodnikową mapkę z rąk do rąk z wyrazem twarzy „on pochodzi z marsa, a mapa z Saturna”. Z pomocą zjawia się miejscowy przewodnik. Bierze książkę z karteczką do rąk. Głaszcze wąsik zastanawiając się. „Musisz iść tą ulicą naprzeciwko, aż dojdziesz do skweru Kolumba, wtedy skręć w lewo i za 500 metrów będzie Hotel Europa”. Żegnam się i przechodzę przez ulicę.

Coraz więcej sklepów ukazuje się moim oczom. Mijam zagranicznych turystów, butiki znanych marek, knajpki McDonald, KFC. Zaczyna się po raz kolejny zaczepianie przez ulicznych sprzedawców. Słońce dość mocno świeci a nikt nie nosi okularów przeciwsłonecznych. Później jeden z przewodników powiedział mi ,że okulary noszą policja i turyści. Idę wzdłuż ulicy wybrukowanej szarym kamieniem. Wokół mnie murzyni, Japończycy i niewielu dominikan. Czuje się jak kolonialista. Jak Pan. Dziwne uczucie, masz na sobie spodnie warte tyle ile miesięczna wypłata a okulary przeciętny samochód. Zatrzymują Ciebie Murzyni, namawiając żebyś coś kupił. Jesteś w hierarchii wyżej. Było to nie przyjemne uczucie. Powtórka historii. Gdy mijam piątek skrzyżowanie, nie widzę skweru Kolumba. Pytam się o drogę, czarnoskórego wysokiego meszczyzny. Jest ubrany w niebieską koszulę za dużo o 1,5 rozmiaru rozpiętą, pokazującą nieznacznie klatkę piersiową i czarne spodnie. Znad kieszonki wystaje legitymacja przewodnika. Francis Green. Mój pierwszy przewodnik w Santo Domingo. Pokazuje adres hotelu. Uśmiecha się i proponuje krótką wycieczkę. Próbuje się wykręcić, mam ciężką torbę, muszę skorzystać z łazienki, odświeżyć się po prawie 5 godzinnej podróży.

„choć za mną”-zaczyna iść a ja za nim.

Część dalsza niebawem!