niedziela, 10 lipca 2011

Początki

Moja przygoda z lataniem zaczyna się dawno dawno temu ;)
Gdy byłem jeszcze w szkole interesowałem się wszystkim czym lata, budowałem różnego rodzaju modele. To mnie kręciło. 

P1250473-2011-07-10-14-28.jpg



IMGP6550-2011-07-10-14-28.jpg




Bycie tam na górze to było coś nadzwyczajnego. Były małe szybowce, były duże szybowce i motoszybowce też były śmigłowce, były zdalnie sterowane samoloty które przekazywały obraz z umieszczonej na nosie kadłuba kamerki i pilotowało się na podstawie przekazywanego obrazu w czasie rzeczywistym.

IMGP6196-2011-07-10-14-28.jpg



IMGP0796-2011-07-10-14-28.jpg



Lotnictwo to moje całe dzieciństwo.

P1010044-2011-07-10-14-28.jpg



Po tym nastał czas decyzji. Matura. Studia. Czas decyzji, co dalej. Wybrałem odstawić na dalszy plan lotnictwo jak się później okazało nie na długo ;)  

Próbowałem podążać ścieżką lotnictwa ale wymagała zbyt dużo odwagi. Po maturze wraz z jednym moich najlepszych przyjaciół z ławki, Tomkiem złożyliśmy podania do Wyższej Szkoły Sił Powietrznych w Dęblinie. Dostaliśmy się. Oboje zrezygnowaliśmy z próby dołączenia do Dęblina. Ja wybrałem Informatykę na Politechnice Wrocławskiej, Tomasz, Lotnictwo i karierę pilota na Politechnice Rzeszowskiej. Chcieliśmy zasmakować prawdziwego życia studenckiego. 

Pierwsza przeprowadzka z domu do miasta na drugim końcu Polski. Pierwsze miesiące poza domem, studia, nowe otoczenie, nowi znajomi, nowi ludzie których spotykasz codziennie. To było warte całego trudu włożonego w to aby móc tam studiować. Było fajnie. Fajnie.  To co tam przeżyłem doprowadziło mnie tutaj ale wiem że teraz gdy to pisze jestem zupełnie na innej drodze. 

Pamiętam pierwszy spacer po rynku we Wrocławiu. Piękne miasto pod wieloma względami. Wtedy pierwszy raz ujrzałem miejsce które było moim domem przez następne parę miesięcy. Był wieczór. Jedna ulica za drugą, chłodne październikowe powietrze, mijam się z ludźmi którzy spoglądają w jedno miejsce. Na barwne zdjęcia które stoją rozwieszone na ,dużych ,metalowych stojakach. Podchodzę z zainteresowaniem. Zdjęcia z całego świata. Z innego świata. Kambodża, Indie, Nepal, Australia, Emiraty Arabskie. Zdjęcia tajemniczej autorki Ciekawa_Świata. Joanny Składanek. Obecnie koleżanki po fachu, stewardessy. Wtedy nie wiedziałem o jej blogu o tym  ,że te zdjęcia, opowiadania z bloga staną się moją podporą w poszukiwaniu pracy jako personel pokładowy. W dążeniu za marzeniem aby pracować tam w górze, tam wysokoooo nad Twoją głową ;) być może teraz się uśmiechasz to dobrze. To może tylko przypadek ,że Ciekawa Świata miała swoją wystawę we Wrocławiu, miejscu gdzie zdecydowałem się studiować może... kto wie, może przeznaczenie ,może karma, może wszechświat już coś zaplanował dla mnie jedynie musiałem odnaleźć drogę.

Zeszłej zimy , parę dni przed Sylwestrem pewnego wieczoru wraz z moim najbliższym znajomym Michałem i jego dziewczyną Iwoną przesiadywaliśmy przed kominkiem w moim domu. Pijąc wino i rozmawiając. Z Michałem znałem się parę lat. Razem chodziliśmy do jednej klasy. Mieszkaliśmy koło siebie, często spędzaliśmy wspólnie czas. O Iwonie dużo nasłuchałem się od Michała. Była jego bratnią duszą. Oboje mieli tą samą pasje. Pływanie. Poznałem ją parę dni wcześniej.  To ta niewiasta, aniołek, diabełek, czy jak wolicie nazwać Iwonkę, to ona sprawiła że dzisiaj jestem gdzie jestem. To ona wbiła pierwszy szpadel pod wieże którą tak broniłem. Byłem przyzwyczajony do niej ale jednocześnie nie chciałem w niej mieszkać. To że niedługo później przewróciła się doprowadziło że doszedłem ,tu gdzie chciałem dojść i robić to co robić od wielu lat.

Jeden wieczór wystarczył aby wybić mi coś do głowy. "Nigdy nie rezygnuj z marzeń, co Ty tam w ogóle robisz na tej informatyce??"

Śmieszna sprawa ale właśnie Michał i Iwona obecnie studiują w Stanach Zjednoczonych. Pamiętam jak z Michałem rozmawiałem o pomyśle wyjazdu do Ameryki parę lat temu, wydawało się to kompletnie szalony pomysł i... nierealny. Po wielu staraniach no właśnie oboje są w USA;)

Tuż przed sesją semestru zimowego w lutym, zrezygnowałem i rzeczy zaczęły się dziać ;) 

Zrezygnowałem z studiów, zacząłem szukać pracy. Przez przypadek wpadłem na nabór personelu pokładowego do małej Lini mającej dwa Saab'y 340. Nie dane było mi przejść pomyślnie przez rekrutacje. Byłem za wysoki na Saab'a. Na Boeinga jak najbardziej. Nie na saba, przepraszamy bardzo. Mijały dnie, tygodnie. Mieszkałem wtedy we Wrocławiu. Zima ustępowała, nadchodziła wiosna. Pracowałem dorywczo jako fotograf. W tym byłem jedynie wystarczająco dobry aby ktoś mnie chciał ;) Kolejne 2 rekrutacje i albo przyjmowane były 2 osoby spośród 60 albo brak doświadczenia. 

Nadszedł dzień rekrutacji do firmy w której obecnie pracuje. Dzień wcześniej specjalnie przyleciałem do Wrocławia. Było wtedy dość chłodno. Nie byłem w stanie zasnąć tej nocy. Parę dni temu byłem już w warszawie na rekrutacji do LOTu którą anulowano. To była moja ostatnia szansa. 
Nadszedł poranek. Po zwleczeniu się z łóżka telefon po taxi. Mam kilkadziesiąt minut. "Kierowca będzie o 8.30 pod Pana drzwiami. Szybkie śniadanko. Szybkie założenie garnituru. Ostatnie poprawki.  Wychodzę. 8.25 na zegarku, stoję i marznę na zewnątrz. Jest początek kolejnego majowego dnia. 8.35 i kierowca nie pojawia się dalej. 

Dzwonię do korporacji i słyszę coś co nie chciał bym usłyszeć, "kierowca omyłkowo przyjął 2 zlecenia, przyślę kogoś w przeciągu 5 minut jeśli się Pan zgadza". Pan się zgodził i cokolwiek miało by się wydarzyć dziś już nie miało znaczenia, co ma być to będzie pomyślał.

W drodze zamieniam parę słów z taksówkarzem. Okazuje się ,że wiezie mnie kolega po fachu. Pracował w ground staff'ie jako przerzucacz bagażu. W LOT.  Rozmawiamy o tym i o tamtym, jak to w lotnictwie się dzieje. Dojeżdżamy na lotnisko i słyszę po raz kolejny słowa tym razem z ust kierowcy ,które nie wydają się być pocieszające. Jest alarm bombowy. Ktoś zostawił bagaż bez nadzoru i interweniuje Straż. Całe szczęście możemy przejechać. Wreszcie dojeżdżamy na miejsce.

Witają nas nasi przyszli szefowie. Jeden starszy z bujną czupryną i jego zastępca sporo młodszy.
Krótka rozmowa o firmie o perspektywach o tym jak będzie wyglądała nasza praca, test z angielskiego i rozmowa dzieliła mnie od usłyszenia : "see you in Prague” (Praga to baza firmy).

Pierwszy telefon do rodziców:
- Mamo, dostałem się, Wyjeżdżam niedługo do Pragi na 2 miesiące, na szkolenie.
- jak to chyba sobie żartujesz...

3 tygodnie później od tej rozmowy byłem na szkoleniu w Pradze...

IMG_0360-2011-07-10-14-28.jpg


Jedna z tysięcy pięknych Praskich uliczek



Szkolenie zajęło prawie 2 miesiące później parę lotów jako junior, ostatni linecheck. W czasie szkolenia często rozmawiałem z Tomkiem, znajomym z szkolnej ławki tym samym gościem z którym dostałem się do Dęblina. Na wiadomość o tym ,że dostałem się do linii lotniczych jako personel pokładowy Tomek odpisał: "Będziesz mi jeszcze kawę podawał". 

Innym razem na szkoleniu  z komunikacji w załodze, które prowadził były pilot wojskowy, rozmawialiśmy w czasie przerwy.
- a słuchaj mówiłeś że latałeś w wojsku, a na jakich maszynach
- F-16, Mirage 2000, Mig21
Przepraszam za wyjątkową nomenklaturę ale kopara mi opadła. 
Wieczorem smsowałem z Tomkiem i śmiałem się, "stary ja F16 to co najwyżej w telewizji mogłem sobie pooglądać a teraz... mogę bez problemu pogadać z pilotem  który latał dłuuugo na F-16. 
                                      
To był dopiero początek.

Gdy lataliśmy jako juniorzy mieliśmy możliwość siedzenia  w kokpicie obok pilotów podczas startów i lądowań, Podczas mojego pierwszego lotu, lecieliśmy na Maderę port lotniczy Funchai jeden z najbardziej niebezpiecznych lotnisk na świecie. Pod względem wypadków zajmowało 9 miejsce na świecie. Jest położone centralnie nad morzem a początek pasa startowego jest podparty na filarach które utrzymują go przed runięciem do wody. Siedzieliśmy z moją koleżanką na jumpseatach tuż za pilotami i nie mogliśmy się powstrzymać od panicznego śmiechu. Co my w ogóle robimy w tym kokpicie, czego się doigraliśmy ;)  Widok z kokpitu jest nie do porównania. 

IMG_2864-2011-07-10-14-28.jpg


                                                
Innym razem leciałem z bardzo śmiesznym pierwszym oficerem. 
Czekając na start rozmawiałem z pilotami. Kapitan, młody, były wojskowy, wysportowany, mówił po angielsku gdy pierwszy oficer, który widać było ,że lubił sobie podjeść, namiętnie po czesku ;) W pewnym momencie kapitan wrzasnął na pierwszego po angielsku. "Kolega jest z Polski więc prosił bym Ciebie po raz kolejny rozmawiamy po angielsku". Na to pierwszy oficer po czesku ;) "My tu słowiańskie bracia nie będziemy się amerykanizować, jak możemy się dogadać po naszemu" ;)  
Rankiem po ostatnim moim locie z Pragi, tym podczas którego miałem egzamin tz. LineCheck i dostałem licencje Cabin Crew zapamiętam na długo. Wtedy zapoczątkował się nowy okres w życiu. 
Ulga jak nastała po trzymaniu w rękach licencji była nie do opisania. Wreszcie koniec kłopotów i problemów do rozwiązywania wreszcie dołączyłem do wielkiej lotniczej rodziny ;) 

Podczas powrotu do warszawy dopiero byłem w stanie sobie uzmysłowić co zrobiłem. Dzięki wielu osobom zrezygnowałem z życia które nie było moje. Poszedłem za marzeniem z dzieciństwa. Pamiętam jak przeglądałem książki o modelarstwie. Bardzo często natrafiałem na opowieści osób które zaczynały od małego lotnictwa i kończyły na duuuużych samolotach pasażerskich. Byłem wtedy wciągnięty w modelarstwo.  Mimo to nie chciałem uwierzyć że może mi się udać zostać pilotem czy pracować z "głową w chmurach" ;)