Przechodzimy jedną przecznice i trafiamy na skwer Kolumba, główny punkt spotkań w Zona Colonial. Skręcamy w podcienia znajdującymi się obok z jednego głównych budynków na skwerze. Francis zatrzymuje się przed strzeżonym wejściem do jednej z bram. Rozmawia z czarnoskórym wojskowym. Stoję parę metrów za nim. Po paru sekundach obraca się przez ramię wskazując na mnie. Strzegący bramy uśmiecha się i zaprasza nas zamaszystym gestem ręki. Wchodzimy do dawnego ratusza. Małego placu osłoniętego budynkami. Niezwykle prosta ale urzekająca architektura. Białe ściany, metalowe kute bramy. Czuje się jak przenieślibyśmy się z czasów Kolumba.
Następny budynek to Katedra. Również znajduje się niemal na placu Kolumba. Wchodzimy przez szklane drzwi do środka. Francis uśmiecha się. Mówi ,że różne kraje próbowały odebrać Dominikanie zaszczyt posiadania grobu Kolumba twierdząc ,że znajduje się na ich terytorium.
„Niestety, prawda wyjdzie zawsze na jaw. Kiedy były prowadzone prace remontowe w Katedrze zatknięto się na ołowianą trumnę. Wielu wierzy że znajduje się w niej Wielki Odkrywca”.
Zaczyna padać deszcz. Skrywamy się w pobliskim Muzeum Bursztynu. Szybko przechodzimy wystawę i schodzimy po schodkach do małego baru. Kolega Francisa jest Barmanem. Oferuje nam kawę w małych filiżankach wielkości naparstka. Nigdy nie piję kawy ale odmówienie, to mi nawet nie przeszło przez myśl. Siedzimy i rozmawiamy. O Dominikanie, o kobietach. Po paru kwadransach przestaje padać. Żegnam się z przyjaciółmi i idę żwawym krokiem do mojego hotelu. Jest po drugiej stronie ulicy.
Zostawiam rzeczy w hotelu. Hotel ma niepowtarzalny klimat. W recepcji oraz windach jest spowity ostrym niebieskim światłem. Elewacja jak i cały budynek jest zachowany w kolonialnym stylu. Balkony okrążone metalową balustradą a podłoga w pokojach to czysty fetysz. Kolonialny fetysz! Płytki pokryte szkłem. Chodzenie po takim podłożu to uczucie nie do opisania. Choć w pokoju było tylko łóżko komoda i łazienka nie miało to znaczenia. Prostota podkreślała tylko panującą tam atmosferę. Czuje się jak przypłynął bym statkiem z Kolumbem i został tam do dzisiaj.
Wybieram się na krótką wycieczkę po dzielnicy kolonialnej. Zabieram ze sobą jedynie aparat. Przytrafi mi się przygoda którą zapamiętam na długo i przy okazji poznam wielu ludzi.
Mijam kolejne domy, uwielbiam styl w którym zostały wybudowane. Prosty, czysty, bez zbędnych elementów.
Przechodzę ulicami które tętnią życiem. Nie ma na nich dużo ludzi tylko skutery i samochody. Wszystko jest w nieustannym ruchu.
Kieruję się w kierunku nabrzeża. Schodzę po schodach. Nagle widzę kątem oka ,że ktoś idzie za mną. Nie ma za wielu osób na ulicy. Jedynie ja i ktoś kto idzie za mną. Odwracam się i wtedy staje się coś co niemalże wywołuje u mnie uśmiech. Szedł za mną chłopak nieznacznie wyższy ode mnie. Łapie za mój aparat i próbuje go zerwać z szyi. Uśmiecham się bo wiem co zrobić. Zaczynam poddawać się sile napastnika. Pasek od aparatu oplata mój bark i szyję. Nie ma możliwości zerwania go z osoby która ma ułożony w taki sposób.
Pierwsza zasada Aikido nigdy nie przeciwstawiaj się sile napastnika tylko ją użyj przeciwko niemu. Pojawia się przerażenie w oczach mojego napastnika. Puszcza aparat i zaczyna uciekać. Próbuje go dogonić ale gdy wbiegamy na schody odpuszczam. W tym momencie słyszę krzyki. Odwracam się i widzę biegnących dwóch żołnierzy! Widok nie do opisania. Jeden z nich biegnie z trzymanym w
górze karabinem kałasznikowa a drugi ze strzelbą. Uczucie które się pojawiło było czymś wspaniałym. Wraz z pomocą osób znajdujących się na ulicy napastnik jest złapany w parę chwil. Pojawia się cztery może pięć radiowozów policji turystycznej w parę chwil. Nie wiem czy mam odejść czy pozostać ale zostaje. Chwilę po tym jesteśmy w drodze na komisariat. Spędzam kolejne parę godzin na tym aby złożyć zeznania. W między czasie rozmawiam z policjantami. Jedno bardzo co mi rzuciło się w oczy był ich mundur. Wszyscy byli nie nagannie ubrani! Przysięgam wyglądali tak jak by ich mundur dopiero co wrócił z pralni.
Gdy czekałem siedząc w kącie wszedł, mężczyzna około 45 lat w skórzanych butach, jeansach i białej koszuli, zamienił parę znań z dyżurnym i podszedł do mnie.
„Wszystko w porządku?’ - wypowiedział to z pięknym amerykańskim akcentem. Towarzyszył mi aż do końca pobytu na komisariacie. Opowiadał swoją historię. Jako dziecko wyjechał do Chicago i tam się ożenił. Miał problem z reumatyzmem i lekarz polecił mu aby przeniósł się do cieplejszego klimatu. Przeniósł się do Miami ale sam bez żony. Coś zaiskrzyło i wzięli rozwód. Miał polskie korzenie - jego babka była Polką a dziadek Niemcem. Żartowaliśmy o polskich specjałach. Kaszance, bigosie, schabowym.
Była to straszna przygoda ale dzięki niej poznałem parę wspaniałych osób.
Gdy miałem złożyć zeznania jeździliśmy samochodem - patrolową terenówką pomiędzy komisariatami. Pamiętam żart kierowcy. „Możesz robić do woli zdjęć z naszego samochodu nikt Ci go nie ukradnie!”
Poniżej znajduje się jeden z pierwszych fortów na Dominikanie. Tutaj znajduje się jeden z głównych komisariatów policji turystycznej
W Santo Domingo spędziłem dwa dni. Dwa dni pełne pięknej kultury, prostej architektury i wszechobecnej atmosfery Kolumba a nawet znalazł się akt wandalizmu!
W Santo Domingo jest bezpiecznie, przestępczość jako taka nie istnieje jedynie maili chłopcy 15-16 letni którzy próbują zarobić na narkotyki. Wracałem do Punta Cany przez Higwey. Gdy będziecie w Santo koniecznie kupcie cygaretki albo cygara w jednej z manufaktur. Mają niesamowity smak a ceny są naprawdę niskie.
Po Powrocie do hotelu spędzam kolejne dni na czytaniu książek. Zagłębiam się w klimatach Afryki opisywanych przez Kuki Gallmann „Marzyłam o Afryce”. Gdy czytałem miałem chwilę w których płakałem. Aby zrozumieć trzeba przeczytać. Ja też od dziecka Marzę o Afryce. Mam dość przygód chcę trochę odpocząć a niedługo z pewnością zawitam s powrotem do Dominikany za jakiś czas.
Narazie i pozdrowienia z Indii!